Kwietniowy wyjazd do Grecji

 

DZIENNIK PRYGÓD

Po dokonaniu niezbędnych zakupów w supermarkecie przy porcie w Alimos Kalamaki, wyruszyliśmy na wyspę Egina. Niesprzyjający kierunek wiatru sprawił, że wybraliśmy podróż na silniku. Zaczęliśmy się szybko uczyć podstaw pracy zespołowej na jachcie, a tym samym poznawać się nawzajem. Wyruszenie z lądu na morze wywołało w nas ogromny zachwyt i natychmiast obudziło duszę podróżników.

Dotarliśmy do przystani, gdzie przywitał nas menedżer lokalnej restauracji. Pomógł nam przycumować do rampy Agia Marina, nie zwracając zbytnio uwagi na nasze drobne pomyłki początkujących. Viktor z Tatianą poszli na romantyczny spacer a Adam poszedł w głąb wyspy aby szukać ciekawych budowli i wzniesień. Ja poszedłem w swoją stronę – na tym etapie podróży ciekawiło mnie dosłownie wszystko. Szybko się z powrotem spotkaliśmy, pijąc gorącą czekoladę i jedząc bananowe naleśniki 🙂

Pierwsza noc na bujającym się na wodzie łóżku nie odbiła się zbytnio na moim samopoczuciu, jednak wyobrażam sobie, że dla osób które nie często podróżują, lub są nieaktywni fizycznie może to być dramat. Wstaliśmy i zjedliśmy pyszne śniadanie, które przygotowaliśmy wspólnie. Bez nerwów i pełni energii poszliśmy na spacer zobaczyć świątynię Afai. Wybudowana około 500 lat przed Chrystusem zrobiła na nas ogromne wrażenie.

Bogatsi o fantastyczne doświadczenia wypłynęliśmy z Ediny w stronę Methany, ale zanim wypłynęliśmy na dobre, mieliśmy jeszcze czas na przećwiczenie kilka razy manewrów z kotwiczeniem jachtu i cumowaniem do kei od strony rufowej. Woda podczas rejsu była spokojna a ruch niewielki, praktycznie znikomy. Podczas trzymania kursu, kapitan Viktor mógł odpocząć i cieszyć się widokami, gdy ja i Adam zmienialiśmy się pozycją przy kole sterniczym. Aby oszczędzać wspólne siły, ta praktyka została nam do końca podróży. Tuż po naszym zacumowaniu do portu pomogliśmy zacumować załodze z Serbii. Szybko zauważyliśmy jednak, że są z nami burta w burtę, a w porcie przecież pełno miejsca. Odbijające się między sobą łódki w nocy nie sprzyjają dobremu snu, dlatego życzliwie poprosiliśmy o „przeparkowanie”. Serbowie przystali na propozycję. Niespiesznie odcumowali swój jacht i przycumowali do dalszego miejsca. W trakcie ich manewru zahaczyli o łańcuch naszej kotwicy, jednak udało im się szybko z tym poradzić.

Następnego dnia obudziliśmy się pełni energii i głodni nowych wrażeń. Zakupiliśmy w marketach zapasy wody i jedzenia. Mieszkańcy Methany byli bardzo uprzejmi, oferując nam wyroby własne. Angelo – właściciel lub menadżer przy portowej restauracji  dał mi w prezencie oliwę z własnego przepisu, która okazała się niezwykle delikatna w smaku. Pojechaliśmy z taksówkarzem w stronę historycznego wulkanu na wyspie. Trasa pieszo pod górę poszła lekko i przyjemnie, a widoki – niepowtarzalne. Cieszyliśmy się przyrodą i praktycznie zerowym wpływem człowieka na okolicę. Odcumowaliśmy bez przeszkód i wypłynęliśmy w stronę wyspy Poros. Rozdzieliliśmy się na miejscu i każdy z załogi spędził godzinę czasu w dogodny dla siebie sposób. Nakręciłem film ze spaceru po wąskich i klimatycznych ulicach miasta oraz witałem się z mieszkańcami.

Wypłynęliśmy w stronę najdalej położonej wyspy na naszej trasie – Hydry. Warunki pogodowe nam sprzyjały, jednak wiatr nadal wiał nam w twarze. Popłynąć na żaglach udało nam się tylko przez chwilę. Przez większość żeglugi trzymałem ster. Wskazywaliśmy sobie czynnie na obiekty i łodzie pojawiające się na naszym horyzoncie. Mimo ogromnej przestrzeni którą da się doświadczyć na wodzie, przez cały czas zmieniały się nam krajobrazy. Po wpłynięciu na wyspę spotkaliśmy się z życzliwymi osobami które nam pomogły przy cumowaniu łodzi. Mieliśmy trochę szczęścia, bo załapaliśmy się na jedno z niewielu wolnych miejsc w porcie. Tatiana przygotowała nam w międzyczasie przepyszne danie z czerwonej soczewicy, marchewki i papryki, a na deser – sałatka grecka z serem feta!

Hydra zachwyciła nas swoim gwarnym miastem przy porcie, piękną architekturą ulic i dbałością o swoją historię. Sklepy wyglądały jak galerie sztuki, a towary dla podróżników i turystów były dostarczane przez osły. Zahaczyliśmy o kilka rozmów z turystami i cieszyliśmy się z możliwości bycia na tej malowniczej wyspie w tu i teraz.

 

Po porannym spacerze rozpoczęliśmy swoją drogę powrotną. Podczas rejsu natrafiliśmy na wiele innych jachtów, katamaranów i motorówek. Czasem w oddali dało się zauważyć ogromne statki handlowe. Witaliśmy się machając do siebie wzajemnie.

Zatoka Perdika znajdująca się na zachodniej części wyspy Egina przywitała nas uprzejmymi ludźmi, którzy przechwycili od nas cumy. W sąsiedztwie z załogami z Francji i Niemiec czuliśmy się dobrze i bezpiecznie. Nasza drużyna rozeszła się w różne strony. Adam interesuje się zabytkami i architekturą i opowiadał o wielu ciekawostkach ze świata historii. Kiedy wyczerpywała mu się wiedza, zadawałem następne pytania i dorzucałem do rozmowy coś od siebie.

Nastał wieczór. Sporządziliśmy skromną kolację i cieszyliśmy się ogólnie panującym spokojem. Viktor w zamian za czekoladę, którą dał dziecku dostał piękny rysunek naszego jachtu z wbiegającym do niego jeleniem i pawiem. Przypominało to niewielką karykaturę Arki Noego. Bujały nami łagodne fale, kojąc i usypiając powoli każdego załoganta.

Niedaleko zatoki znajduje się praktycznie bezludna wyspa Moni. Słynie z tego, że mieszkają na niej pawie i jelenie. Wystarczyło 15 minut żeglugi i już byliśmy na miejscu. Zakotwiczyliśmy w zatoce i podpłynęliśmy pontonem do wyspy. Wzięliśmy ze sobą chleb aby obyć się ze zwierzętami. Jeleni nie spotkaliśmy, ale śpiew pawi odbijający się echem po wyspie zapadł nam na długo w pamięci.

Ruszyliśmy dalej w stronę Epidavros. Rejs odbywał się w spokojnych warunkach pogodowych, wśród klimatycznych mgieł u stóp mijanych przez nas wysp. Dowiedzieliśmy się, że nie wszyscy na morzu uznają prawa drogi na wodzie. Ustąpiliśmy drogę niedoświadczonej załodze, chociaż my mieliśmy pierwszeństwo. Przycumowaliśmy do małego portu w Epidavros. Od razu wyczuliśmy z Adamem spokój i piękno tego miejsca, dlatego tuż po zjedzeniu pysznego posiłku przygotowanego wraz z Tatianą udaliśmy się na spacer. Nasze decyzje o trasie były podejmowane spontanicznie i odruchowo. Chodziliśmy wśród sadów z mandarynkami i pomarańczami. Smakowały wyśmienicie i w niczym nie przypominały tych sprowadzanych do Polski. Znaleźliśmy ciekawą drogę po wyschniętym korycie rzeki, która doprowadziła nas do niszy skalnej, przypominającej naturalną studnię. Z tamtąd dostrzegliśmy wysoko położoną budowlę, obierając ją sobie za nasz następny cel. Przechodząc ulicami miasteczka rzadko odwiedzanymi przez turystów, szliśmy pod górę. Budynek okazał się pozostałościami po bizantyjskim zamku. Widać było z tamtąd całe miasto, okoliczne wzgórza oraz morze. Po zmroku wróciliśmy do kapitana Viktora i Tatiany, opowiedzieć im o krótkiej ale intensywnej wycieczce.

Wróciliśmy bezpiecznie do portu koło Aten. Ostatniego dnia rejsu byliśmy zupełnie zadowoleni ze świadomie odbytej podróży i nabraliśmy jeszcze większej ochoty na następne wycieczki. Powstała w nas radość oraz inspiracja do dalszych przygód, którą po powrocie do domów przekażemy przyjaciołom oraz rodzinom.

Tomasz G.